poniedziałek, 30 października 2017

Toxoplasma gondii, czyli pierwotniak o którym powinna wiedzieć każda ciężarna!


Toxoplasma gondii to pierwotniak, który wywołuje chorobę odzwierzęcą, zwaną toksoplazmozą. Czy wiedzieliście, że toksoplazmoza jest jedną z najbardziej rozpowszechnionych chorób pasożytniczych na świecie? Szacuje się, że w Polsce około 60% populacji miało już do czynienia z tym pierwotniakiem. Możliwe, że ta choroba dotknęła już także Ciebie, jednak możesz o tym nie wiedzieć, bo w większości przypadków toksoplazmoza przebiega bezobjawowo. Czy to oznacza, że nie trzeba się jej obawiać i nie jest groźna? Niestety nie, przynajmniej nie dla wszystkich. Musicie wiedzieć, że zakażenie toksoplazmozą jest szczególnie niebezpieczne w przypadku kobiet w ciąży! Jeżeli jesteś w ciąży lub planujesz ciążę i jeszcze nie wiedziałaś o toksoplazmozie, to przeczytaj koniecznie, bo wiedza na temat tej choroby to must know każdej ciężarnej.




Toxoplasma gondii - co to takiego, skąd się bierze?


Toxoplasma gondii to pierwotniak, którego żywicielem ostatecznym są zwierzęta kotowate. Namnaża się on w ich jelitach, a dokładniej w komórkach nabłonkowych jelit, co prowadzi do powstania oocyst (powiedzmy, takich jaj), które wydalane są z kałem. Niestety te oocysty są bardzo odporne na niekorzystne warunki atmosferyczne - także mróz, upał, deszcz im nie groźne i mogą przetrwać, zdolne do zakażania kilka a nawet kilkanaście miesięcy. Kiedyś czytałam w jakiejś publikacji, że są zdolne - o zgrozo! - przetrwać nawet dwóch lat!!

 I tak leżą sobie w ziemi i czekają, czasem nawet baaaardzo długo  na żywiciela pośredniego.  
A kto jest tym żywicielem pośrednim? Ten kto będzie miał to nieszczęście, żeby takie oocysty spożyć wraz z ziemią. Może to być więc na przykład świnka, kurka, indyk, krówka...i oczywiście człowiek. Nie chcę się tu jakoś bardzo zagłębiać w cykl rozwojowy tego pierwotniaka, bo pewnie bym Was zanudziła:) W bardzo dużym skrócie wygląda to tak, że po spożyciu oocyst przez żywiciela pośredniego, uwalniają się z nich pierwotniaki, które następnie w jelicie przekształcają się w formy zdolne do ruchu (nazywa się je fachowo tachyzoitami). Tachyzoity kolejno przedostają się z jelita do krwi i wędrują sobie po całym organizmie by następnie w postaci cyst móc zasiedlić tkanki i narządy. 


Jak można się zarazić ?


Toksoplazmozą głównie zarażamy się drogą pokarmową:



  • Poprzez spożycie oocyst znajdujących się w ziemi. Niebezpieczeństwo stanowi więc  jedzenie nieumytych warzyw, owoców czy picie wody zanieczyszczonej glebą. Należy też pamiętać o myciu rąk przed jedzeniem i po kontakcie z ziemią. Wystarczy na przykład pielić sobie w przydomowym ogródku bez rękawiczek, następnie brudnymi rękami dotknąć ust lub jedzenia, które później spożywamy... i o! Już mamy ryzyko zakażenia. A i uwaga na osiedlowe piaskownice! - kotki uwielbiają robić sobie z nich kuwety. Oczywiście nie zapominajcie też o regularnej wymianie piasku i czyszczeniu kuwet waszych domowych pupili. Możecie też uchronić Wasze koty przed zakażeniem, wykluczając z ich diety surowe mięso i ograniczając ich kontakt z innymi, wolno żyjącymi kotami.
  •  Spożywanie surowego lub niedogotowanego mięsa zawierającego cysty, czyli najczęstsza droga zakażenia.  Między innymi dlatego kobiety w ciąży nie powinny jeść tatara ani innych, surowych wyrobów mięsnych. Cysty tkankowe giną tnie tylko w wysokich ale także w bardzo niskich temperaturach, więc mrożenie mięsa może być również sposobem na uchronienie się przed chorobą. 
  • Zakażenie płodu poprzez przekazanie tachyzoitów od matki (toksoplazmoza wrodzona). Niestety -  jeżeli matka zachoruje na toksoplazmozę w ciąży po raz pierwszy, pierwotniak może przedostać się do płodu przez łożysko. I choć u ciężarnej może nie być praktycznie żadnych objawów i może być całkowicie nieświadoma swojego zakażenia, to konsekwencje dla dziecka mogą być poważne a nawet tragiczne.
Opisywane były także, bardzo rzadkie przypadki zakażenia na skutek przypadkowego kontaktu z pierwotniakiem, na przykład podczas transfuzji krwi czy podczas pracy w laboratorium.



Jakie konsekwencje dla płodu ma toksoplazmoza ciężarnej?


Do zarażenia płodu może dojść wówczas, gdy matka zachorowała na toksoplazmozę po raz pierwszy w ciąży lub niedługo przed zapłodnieniem. Oznacza to, że jeżeli przechodziłaś toksoplazmozę już wcześniej przed ciążą, to posiadasz odpowiednie przeciwciała, które chronią ciebie i dziecko. Ciężarne które wiedzą, że przechodziły już kiedyś toksoplazmozę mogą więc spać spokojnie ;) Jak wszędzie, są tu oczywiście pewne wyjątki. Mianowicie u osób z niedoborami odporności, na przykład w przebiegu  AIDS czy chorób nowotworowych, może dojść do reaktywacji infekcji  - jednak są to naprawdę wyjątkowe przypadki. 

A jakie są konsekwencje dla płodu, jeżeli matka "złapie" toksoplazmozę w ciąży po raz pierwszy? Zależy to przede wszystkim od stopnia zaawansowania ciąży.
Ponieważ przepuszczalność łożyska wzrasta wraz z czasem trwania ciąży - im bardziej zaawansowana jest ciąża, tym większe ryzyko przekazania tachyzoitów dziecku. I tak największe ryzyko jest w ostatnich tygodniach ciąży i sięga nawet 80-90%, a najmniejsze jest w pierwszym trymestrze. Odwrotnie jest natomiast ze stopniem niebezpieczeństwa dla dziecka - im wcześniej zarazimy się toksoplazmozą w ciąży, tym konsekwencje dla dziecka będą poważniejsze. A o jakich konsekwencjach mowa? 

Pierwszy trymestr - zakażenie w tym okresie niestety najczęściej prowadzi do poronienia. 


Drugi trymestr -  zakażenie  skutkuje różnymi zmianami chorobowymi do których należą m.in: padaczka, wodogłowie, uszkodzenie słuchu, wzroku, małogłowie czy opóźnienie rozwoju psychoruchowego. Oczywiście nie jest tak, że wszystkie te objawy występują jednocześnie, ale jak sami widzicie są to bardzo poważne i ciężkie schorzenia. 


Trzeci trymestr - jeżeli do zakażenia dojdzie pod koniec ciąży, to najczęściej nie obserwuje się żadnych objawów u dziecka zaraz po urodzenia. Jednak należy pamiętać, że u dzieci tych objawy toksoplazmozy mogą pojawić się po kilku miesiącach, a nawet latach. Dlatego koniecznie powinny być one pod specjalną opieką lekarską.




W jaki sposób kobieta ciężarna może dowidzieć się czy akurat nie przechodzi toksoplazmozy, skoro zazwyczaj nie ma objawów?


Najprostszym sposobem jest zrobienie badania z surowicy krwi, które polega na oznaczaniu przeciwciał w klasie IgM i IgG przeciwko antygenom Toxoplasma gondii. Jest to badanie ogólnodostępne, wykonywane przez każde - a na pewno przez większość laboratoriów. Może  nie należy do najtańszych, bo w laboratorium w którym ja wykonywałam badania płaciłam za nie około 50 zł - cena oczywiście może się różnić w zależności od cennika w danym laboratorium. Biorąc jednak pod uwagę, że nie robi się go tak często jak innych, rutynowych  badań w ciąży, a szybka diagnostyka może uchronić nasze dziecko przed ciężką choroba - z pewnością warto je wykonywać! 


Jak interpretować wynik badania? Oczywiście pamiętajcie, że wszystkie wyniki badań powinien zobaczyć Wasz lekarz prowadzący ciążę. Jednak zdaje sobie sprawę, że dla niewtajemniczonych wyniki  mogą wyglądać enigmatycznie, a gdy do wizyty daleko, to często przysparza to sporo, niepotrzebnego w ciąży stresu. Dlatego poniżej macie uproszczony schemat interpretacji:)



IgM- ujemne , IgG-ujemne ⇒ wynik UJEMNY, świadczy o tym że nigdy nie przechodziliśmy toksoplazmozy. Musimy więc uważać, żeby nie zarazić się nią w trakcie ciąży.


IgM- dodatnie, IgG-ujemne świeża infekcja ! Należy zgłosić się do lekarza, który zdecyduje o leczeniu.


IgM - ujemne, IgG-dodatniezakażenie przebyte  kiedyś w przeszłości, przeciwciała chronią nas - można spać spokojnie;) Wyjątek stanowi bardzo wysokie miano IgG - w takim przypadku konieczne jest wykonanie dodatkowych badań.


IgM -dodatnie, IgG-dodatniewynik wskazuje na niedawną infekcję -  konieczne będzie wykonanie dodatkowych badań.



Jak sami widzicie, badanie serologiczne jest podstawą w diagnostyce toksoplazmozy i dostarcza nam bardzo dużo informacji. Dlatego zdecydowanie warto je wykonać! A kiedy najlepiej je zrobić? Najlepiej byłoby wykonać takie badanie przed planowaną ciążą. Jeżeli wynik wskaże  na świeżą infekcję, to wiemy wtedy że należy wstrzymać się jakiś czas ze staraniami o maleństwo. Jeżeli nie wykonacie go na tym etapie to nic straconego - koniecznie wykonajcie je jak tylko dowiecie się o ciąży - większość lekarzy ginekologów zleca już takie badanie na pierwszej wizycie. Badanie zaleca się powtarzać co najmniej raz na trymestr, ponieważ szybkie wykrycie choroby umożliwia szybkie wdrożenie leczenia. Im szybciej ciężarna zacznie przyjmować antybiotyk, tym większe szanse że dziecko urodzi się zdrowe - naprawdę może to uchronić wasze maleństwo przed chorobą. Muszę się przyznać, że sama robiłam sobie badanie przeciwciał nawet częściej niż się zaleca, bo co drugi miesiąc. Może to wynika ze zboczenia zawodowego, a może po prostu uznałam że lepiej  robić je za często i w razie czego nie mieć sobie nic do zarzucenia niż za rzadko i potem żałować...Nie przechodziłam toksoplazmozy przed ciążą i bardzo uważałam - myślę że nawet przesadnie, trochę obsesyjnie - żeby mieć wszystko pod kontrolą  tej kwestii. Jedno jest pewne - szybka diagnostyka to podstawa!




Nigdy nie przechodziłam toksoplazmozy. Jak mogę uniknąć zakażenia?


Oto kila prostych zasad, które pozwolą Ci uniknąć zakażenia toksoplazmozą:



  • Ne poprzez spożycie cyst z surowego mięsa, jest ie jedz surowego, półsurowego, niedogotowanego mięsa. Dokładnie myj deski, blaty, noże - ogólnie wszystko co miało kontakt z surowym mięsem. Zakażeninajczęstszą droga zakażenia. Większość ludzi nabywa toksoplazmozę właśnie w ten sposób!
  • Myj dokładnie owoce i warzywa przed spożyciem. 
  • Zawsze myj ręce przed jedzeniem
  • Jeżeli masz kontakt z ziemią np. pieląc w ogródku, najlepiej zakładaj rękawiczki
  • Jeżeli masz kota, pamiętaj żeby regularnie czyścić kuwetę, najlepiej robić to w rękawiczkach i oczywiście dokładnie umyć później ręce. Nie podawaj też swojemu pupilowi surowego mięsa czy podrobów.
  • Unikaj kontaktu z bezpańskimi, wolno żyjącymi kotami.



Pamiętajcie, że toksoplazmoza w ciąży nie zawsze oznacza wyrok - szybka diagnostyka i odpowiednie leczenie może zdziałać naprawdę wiele. Także drogie ciężarne - dbajcie o siebie i dziecko, uważajcie ale przede wszystkim SIĘ BADAJCIE!!!





Na koniec miłe wspomnienie sprzed jakiś dziewięciu miesięcy :)







M.

















wtorek, 17 października 2017

Doceniaj...czyli o chwilach ulotnych.

Dzisiaj miało być o czymś zupełnie innym, ale jakoś tak zebrało mi się na oglądanie starych zdjęć w laptopie :) Oglądałam, oglądałam i myślałam o nieubłaganie mijającym czasie - właśnie te chwile refleksji zainspirowały mnie do napisania tego postu.


Nie odkryję Ameryki mówiąc, że czas leci, zegar tyka a chwile przemijają i nie można ich zatrzymać-oczywista oczywistość...Jednak czasem nie mogę uwierzyć, że mija aż tak szybko. Zosia niedawno skończyła osiem miesięcy, a mi się wydaje jakby to było osiem tygodni, a nawet dni. Kiedy to minęło i dlaczego tak szybko? 
Już dawno zaobserwowałam, że im jestem starsza to czas mija mi coraz szybciej. Właściwie jest to odczucie upływającego czasu, bo czas z punktu widzenia fizyki upływa z tą samą szybkością...Dobra, nie będę się w to zagłębiać, bo asem z fizyki nigdy nie byłam :) Ale faktem jest, że jeszcze w podstawówce na przykład, wakacje wydawały mi się wiecznością. Serio, te dwa miesiące to było tak dłuuuugo, że hej! Pamiętam, że jakoś już w połowie sierpnia podpisywałam wszystkie zeszyty i układałam kolorowe długopisy w piórniku, nie mogąc się doczekać rozpoczęcia roku szkolnego (Aga, siostro - pamiętasz? :P) .Zdążyłam się już stęsknić za szkolnymi koleżankami i za wygłupami na przerwie. A teraz? Ja się pytam, co to są dwa miesiące?! I tak z biegiem upływu moich lat, czas przyspiesza i przyśpiesza coraz bardziej. Też tak macie? Czy tylko ja odkryłam jakieś nowe prawo fizyki- jeeeeny co ja z tą fizyką?;) W każdym razie, teraz level szybkości uciekającego czasu jest w moim odczuciu tak zaawansowany, że jestem tym autentycznie przerażona. 
I co poradzić? Wehikułu czasu nie posiadam - a szkoda, czasu nie mogę cofnąć w żaden sposób. I choć jak śpiewał Sidney Polak - chciałabym naciskać play i stop jak w boom-boxach - to zwyczajnie się nie da. 


Okazuje się jednak, że pewne chwile możemy zatrzymać, choć nie dosłownie.  To wspomnienia, które zostają z nami na zawsze i do których możemy wrócić w każdej chwili sprawiają, że ważne dla nas momenty życia nie przemijają bezpowrotnie. Tak więc czas jednak da się zatrzymać - w pewnym sensie... Wspominam bardzo często, lubię przeglądać zdjęcia, stare filmy, a nagranie z naszego wesela widziałam chyba milion razy...


Ale mam jeszcze jeden, sprawdzony sposób na to, by nie ubolewać tak nad ulotnymi chwilami. Właściwie wiedziałam o tej "metodzie" od dawna, chyba od zawsze...ale jakoś nie potrafiłam chyba wprowadzić tego w życie. Aby się tego nauczyć, musiał pojawić się w moim życiu pewien, dość nietypowy nauczyciel. Nietypowy, bo młodszy ode mnie o 27 lat, mały, łysy, bez zębów i bez żadnego doświadczenia w nauczaniu - raczej w szkołach takiego nie znajdziecie:)  

Tak! To właśnie pojawienie się Zosi sprawiło, że zwyczajnie zaczęłam bardziej praktykować to, co do tej pory było raczej teorią. O czym mowa? Zwyczajnie łapie każdą chwilę i staram się cieszyć każdym dniem, tak jakby był tym ostatnim. Wiem, wiem - brzmi to banalnie...Bo ile razy słyszeliście żeby chwytać dzień, cieszyć się chwilą,  wykorzystywać czas który Wam został? Pewnie milion-ja też...Zdaję sobie sprawę, że to nic odkrywczego. Ale czy udało Wam się wprowadzić to w życie tak na stałe? Bo ja słyszałam, wiedziałam i wprowadzałam co najwyżej na chwilę, a później znów zatracałam się w pędzie życia, zapominając co jest tak naprawdę ważne. To właśnie dzięki Zosi zmieniłam myślenie, można powiedzieć na stałe.  I to przyszło tak naturalnie, niezamierzenie - po prostu. 

Pewne momenty w życiu sprawiają, że człowiek nie jest, i już nigdy nie będzie taki sam jak kiedyś. Ja miałam kilka takich, szczególnie na początku swojej przygody, jaką jest macierzyństwo.  Pamiętam dzień, kiedy przez chwilę realnie bałam się, że stracę córeczkę. Zaledwie pół miesięczna Zosia zadławiła się mlekiem, przestała oddychać. Płacz, reanimacja, karetka, szpital...i strach. Nigdy się tak nie bałam! Ten dzień, ta chwila grozy to było najgorsze co przydarzyło mi się do tej pory. Takie wydarzenia zostają w nas za zawsze, choć wolelibyśmy wymazać je z pamięci i nigdy do nich nie wracać.  Pamiętam dokładnie moje pierwsze myśli po powrocie ze szpitala, myślałam wtedy - Boże! Jak ja mogłam narzekać na zmęczenie, nieprzespane noce, brak czasu...Przecież najważniejsze że ją mamy, całą i zdrową. Bo tak to już niestety jest, że zazwyczaj doceniamy coś jak już to stracimy, albo jesteśmy o włos od straty. A szkoda, bo czasem może być za późno - nie warto czekać. Dlaczego doceniamy zdrowie dopiero jak zachorujemy, a słoneczne dni dopiero jak nadciągnie deszcz? Powiecie - tak to już zwyczajnie jest, taka natura człowieka. Ale warto cieszyć się tym co mamy - tu i teraz...albo przynajmniej próbować. Ja próbuję. Staram się wykorzystywać każdą chwilę i pamiętać o tym, że życie jest krótkie - stanowczo za krótkie. Za krótkie, by nie doceniać tych wszystkich szczęśliwych chwil w naszej codzienności - chwil za którymi przecież za chwilę możemy zatęsknić. Za krótkie, żeby tak strasznie przejmować się co powiedzą inni, jak nas ocenią - ludzie zawsze będą gadać, sądzić, krytykować. Niech myślą i mówią co chcą - brzydko mówiąc - wisi mi to! 

Warto częściej uśmiechać się do ludzi, tak zwyczajnie bez specjalnego powodu. Wczoraj usłyszałam w osiedlowym sklepie spożywczym: -Pani to zawsze taka podejrzanie miła! Kusiło mnie żeby odpowiedzieć, że liczę na rabat na ogórki kiszone ale ugryzłam się w język. To trochę przerażające, że żyjemy w czasach, kiedy bycie uprzejmym - tak po prostu - jest uznawane za dziwne i podejrzane. Tym bardziej cenie sobie ludzi, którzy zarażają pozytywnym nastawieniem do życia, czerpią z niego garściami i cieszą się z małych rzeczy. Świat jest lepszy dzięki nim! 

W całym tym pozytywnym nastawieniu i docenianiu nie chodzi mi oczywiście o to, żeby chodzić cały czas z uśmiechem od ucha do ucha, niczym się nie przejmować i z wszystkiego cieszyć. Życie nie jest idyllą - zmartwienia, troski, problemy dnia codziennego są jego częścią i tego nie zmienimy. Chodzi o to, by czasem zatrzymać się w codziennym pędzie i spojrzeć na codzienność łaskawszym okiem. O to, żeby celebrować szczęśliwe chwile spędzane wśród najbliższych i przyjaciół - bo nigdy nie wiesz, czy ta właśnie chwila nie będzie tą ostatnią. O to, by czasem wyluzować, zwolnić i zwyczajnie cieszyć się z tego co mamy - zdecydowanie za dużo jest ludzi, którzy nie potrafią się już cieszyć z niczego. Łapmy więc nasze chwile, zanim nam uciekną...







M.

                                             
             Mój instagram

czwartek, 12 października 2017

Posiew moczu - wszystko co powinniście wiedzieć o tym badaniu.

Szacuje się, że ok. 12% mężczyzn i aż 50% kobiet przynajmniej raz w życiu przechodziło infekcję dróg moczowych. Zakażenia układu moczowego to najczęstsza forma zakażeń pozaszpitalnych u młodych kobiet. Są to bardzo przykre dolegliwości - zapewne większa część z Was miała już tą wątpliwą przyjemność i przechodziła infekcję dróg moczowych, więc wiecie jak jak to wygląda. Aby rozpoznać zakażenie układu moczowego (ZUM) , niezbędne jest wykonanie badania jakim jest posiew mikrobiologiczny moczu. Takich badań wykonujemy codziennie bardzo wiele w mojej pracy. Niestety z moich obserwacji wynika, że wielu  pacjentów nie do końca wie na czym polega to badanie i jak poprawnie pobrać mocz na posiew. Najczęściej kończy się to koniecznością powtórzenia badania, co wiąże się z dodatkowymi kosztami i oczywiście wydłużeniem czasu diagnostyki. A po co robić coś dwa razy, gdy można zrobić coś raz a porządnie? 







Posiew moczu często jest mylony z badaniem ogólnym moczu. Są to dwa zupełnie inne badania, choć wzajemnie się uzupełniają w diagnostyce zakażeń układu moczowego. Gdy więc zapytacie, które badanie lepiej zrobić, gdy istnieje podejrzenie ZUM ? Odpowiadam - najlepiej wykonać i jedno i drugie. A czym różnią się te badania i na czym polega każde z nich? Tak w skrócie:




  • Badanie ogólne moczu polega na ocenie jego cech fizycznych (m.in barwa, przejrzystość moczu, ciężar właściwy) i biochemicznych (np.obecność białka czy glukozy). W ramach tego badania wykonywana jest także mikroskopowa ocena osadu moczu, która umożliwia wykrycie obecności różnego rodzaju nabłonków, komórek czy właśnie bakterii. Wynik badania jest zazwyczaj tego samego dnia.
  • Posiew moczu umożliwia stwierdzenie jakie konkretne bakterie są obecne w moczu, poprzez namnażanie ich na specjalnych pożywkach. Dzięki niemu, możemy ustalić jaki drobnoustrój jest odpowiedzialny za przykre dolegliwości. Dodatkowo, wykonując antybiogram (badanie lekowrażliwości bakterii), możemy stwierdzić jaki antybiotyk będzie odpowiedni aby wyleczyć ZUM. Czas oczekiwania na wynik badania jest różny. Jeżeli posiew jest jałowy, to wynik jest już następnego dnia. Jeżeli natomiast wyhodowane zostaną bakterię i nastawiony antybiogram, na wynik będziemy musieli poczekać trochę dłużej.

Jak sami widzicie, za pomocą tylko badania ogólnego możemy stwierdzić że jakieś tam bakterie w moczu są, ale nie pozwala nam ono stwierdzić jakie. Do tego niezbędny jest posiew moczu. Wykonując to badanie, mikrobiolog ocenia nie tylko gatunek bakterii obecnych w moczu, ale także określa ich liczebność. Ta ilość bakterii w jednym mililitrze moczu jest bardzo ważna, a nawet kluczowa do prawidłowego wykrycia ZUM. Bo na przykład mała ilość bakterii w moczu  może świadczyć o jego zanieczyszczeniu przy pobraniu. Musicie wiedzieć też, że poszczególne bakterie różnią się między sobą wrażliwością na antybiotyki. Nie ma jednego, uniwersalnego leku na infekcje układu moczowego. Oczywiście można spróbować dobrać antybiotyk w ciemno ( jest to tzw. terapia emipryczna), ale trzeba się wtedy liczyć z możliwością niepowodzenia leczenia. Bo nie wiemy tak naprawdę czy bakteria, która wywołała infekcję jest wrażliwa na dany antybiotyk czy nie. Próbujemy-albo się uda, albo nie. Żeby mieć pewność że lek zadziała, niezbędne jest wykonanie wspomnianego wcześniej antybiogramu. 


Aby wynik posiewu moczu był wiarygodny, bardzo istotny jest etap przedlaboratoryjny, czyli sposób w jaki sami pobieracie i transportujecie mocz do badania. Jak to zrobić poprawnie?

Po pierwsze - niezbędny jest odpowiedni, jałowy pojemnik na mocz. Możecie zakupić taki w każdej aptece za ok. 50 groszy. Nie pobieramy moczu do słoików :) , czy samodzielnie wyparzonych pojemników.





Po drugie-prawidłowe pobranie. Mocz należy pobrać rano, po przerwie nocnej. Jednak u niektórych pacjentów, np. starszych, mających problem z nietrzymaniem moczu, nie będzie to możliwe. Co wtedy? Generalnie chodzi o to, żeby mocz pobierany na posiew był obecny w pęcherzu jak najdłużej. Pacjenci tacy, pobierają więc mocz w zależności od swoich potrzeb, po maksymalnym czasie, w jakim uda im się utrzymać mocz. Zaleca się, żeby taki mocz był pobrany po minimum czterech godzinach zalegania w pęcherzu, ale oczywiście wszystko zależy od indywidualnego stanu klinicznego pacjenta. I teraz przechodzimy do sedna, czyli techniki prawidłowego pobierania moczu. Oto krótka instrukcja:

  1. Należy przemyć wodą z mydłem ujście cewki moczowej, a następnie osuszyć najlepiej używając do tego jałowego gazika..może być też ręcznik papierowy - ręcznikom materiałowym mówimy NIE. 
  2. Mocz pobieramy ze środkowego strumienia. Dlaczego? Ponieważ okolice ujścia cewki moczowej nie jest jałowe. Pierwsza porcja moczu wypłukuje występujące tam naturalnie bakterie, i dzięki temu unikamy zanieczyszczenia próbki florą fizjologiczną. Na czym polega metoda pobrania moczu ze środkowego strumienia? Nic prostszego. Pierwszą porcję moczu oddajemy do toalety, następnie napełniamy pojemnik... i resztę moczu znowu oddajemy do toalety. Muszę w tym punkcie wspomnieć o tym, że na posiew naprawdę wystarczy dosłownie kilka mililitrów moczu. Wypełnianie całego pojemniczka, z meniskiem wypukłym :) nie jest konieczne - nie musicie się więc martwić, że moczu ze środkowego strumienia zabraknie.    

Po trzecie - transport do laboratorium. Mocz należy dostarczyć jak najszybciej po pobraniu, bo w temperaturze pokojowej można go przechowywać do 2 godzin.  Jeżeli natomiast nie macie możliwości dostarczyć materiału w tak krótkim czasie, możecie przechowywać mocz w lodówce do 24 godzin.   


Wszystko ładnie, pięknie...ale co z pobraniem moczu u niemowlaka? Tutaj niestety sprawa nie jest już taka prosta.  Przecież małe  dziecko nie nasiusia do pojemniczka na zawołanie. Pobranie ze środkowego strumienia tez raczej nie wchodzi w grę, bo niemowlęta oddają zazwyczaj mocz często i w małych ilościach. No i jak wyłapać moment, kiedy dziecku akurat będzie się chciało siusiu? Niewykonalne! Ale przecież jakoś jednak trzeba pobrać ten mocz. Tylko jak? 

Do posiewu niestety najlepszy jest tzw. mocz " łapany" bezpośrednio do jałowego pojemniczka. NIESTETY  - bo ta metoda jest najtrudniejsza do wykonania. Może u chłopców sprawa wygląda trochę łatwiej, ale u dziewczynek to często mission impossible. Jako mama małej kobietki, mogę podpisać się pod tym obiema rekami. Ciężka sprawa, ale warto jednak spróbować - a nuż się uda.
Jeżeli jednak wasze próby i wysiłki spełzły na niczym, możecie ostatecznie skorzystać ze specjalnego woreczka. Takie woreczki są dostępne w każdej aptece. Z doświadczenia wiem, że warto zaopatrzyć się w kilka takich woreczków, bo rzadko kiedy udaje się prawidłowo pobrać mocz za pierwszym razem. U nas na przykład, największym problemem było odklejanie się woreczka. Zosia jest dość ruchliwym dzieckiem, woreczek odklejał się, a cenny towar wylatywał bokiem:) Tak więc zapas jest jak najbardziej wskazany. 
Jak już mamy pojemniczek i/lub woreczek zabieramy się do dzieła :)

Przygotowanie do pobrania jest podobne jak u osób dorosłych-należy dokładnie umyć i osuszyć okolice intymne - wiadomo. Dodatkowo, możecie też przetrzeć skórę okolic intymnych, gdzie będzie znajdował się woreczek wacikiem nasączonym Octeniseptem. Następnie "łapiemy" mocz do pojemniczka bądź naklejamy woreczek. Jak należy go nakleić? 
 Naklejając woreczek, musicie uważać żeby nie dotykać jego wnętrza- grozi to jego zanieczyszczeniem przez drobnoustroje kolonizujące skórę dłoni. Musicie go nakleić tak, aby obejmował ujście cewki moczowej i  znajdował się możliwie jak najdalej odbytu.  Jak już mocz znajdzie się w woreczku, należy go bardzo ostrożnie odkleić i przetransportować do laboratorium.







Z dodatkowych wskazówek, które ułatwią Wam pobranie moczu u maluszków, warto zapamiętać, że:
  • Niemowlęta, najczęściej oddają mocz zaraz po jedzeniu (mam na myśli tu oczywiście mleko matki lub modyfikowane, a nie pokarmy stałe). Myślę więc, że moment zaraz po nakarmieniu dziecka, jest dobry aby spróbować pobrać materiał. Ja na przykład korzystając z woreczka, przyklejałam go rano, bezpośrednio przed pierwszym karmieniem. Później zostało już tylko czekać i obserwować...
  • Podobno na małe dzieci działa też stymulująco zimno i szum wody. Osobiście nie próbowałam, ale pewnie coś w tym jest, więc warto spróbować.

I to by chyba było na tyle :) Mam nadzieję, że wpis okaże się Wam pomocny. Gdybyście mieli jakieś pytania, śmiało piszcie w komentarzach - chętnie odpowiem:)





Pozdrawiam.
M. 
                                          mój instagram

środa, 4 października 2017

Osiem rzeczy, które zmieniły się w moim życiu od kiedy zostałam mamą:)

Na blogach parentingowych nie brakuje szczerych wpisów o tym, jak narodziny dziecka zmieniają dotychczasowe życie rodziców. A ponieważ podobno dobrze jest podążać za trendami, dziś i mnie naszło na mamowe wywody :) Bo nie oszukujmy się, narodziny dziecka to jednak rewolucja. Będąc w ciąży, wielokrotnie słyszałam stwierdzenia takie jak : ,,Zobaczysz, wszytko się teraz zmieni" albo 
,,Wyśpij się teraz, bo później nie będzie już na to czasu". Miałam wrażenie, że mówią mi to dosłownie WSZYSCY znajomi, którzy mieli okazję widzieć mnie z ciążowym brzuszkiem. 
Czy mieli rację? Oto 8 rzeczy, które zmieniły się w moim życiu od kiedy zostałam mamą Zosi:




  1. Mniej śpię.  Nie da się ukryć, że rodzicom małych dzieci brakuje snu. Prawie każdy Wam to powie. U mnie nie jest inaczej, bo Zosia nie należy do dzieci, które przesypiają noce. Oczywiście był pewien okres, kiedy naprawdę nie mogłam narzekać, bo zaliczałyśmy tylko jedną, nocną pobudkę na jedzenie. Niestety te wspaniałe noce odeszły, wraz z rozpoczęciem okresu ząbkowania. Obecnie Zosia budzi się w nocy kilka, lub nawet kilkanaście razy. Ale ponieważ do wszystkiego można przywyknąć, zwyczajnie się przyzwyczaiłam i cierpliwie czekam na lepsze czasy.Nie jest źle...Naprawdę da się funkcjonować w trybie Zombie. Zawsze przecież można ratować się kawą...Kawa, no właśnie...O kawie niżej:)                                                                                                                                          
  2. Nie pamiętam co to ciepła kawa.  Kawa to moja ulubiona i jedyna używka. I choć najbardziej lubię ciepłą, to od kiedy mam szczęście być mamą, rzadko zdarza mi się taką pić. Albo piję zimną, jak lody Arktyki, albo łykam jednym haustem tak gorącą, że mam wrażenie że poparzę sobie przełyk. Oczywiście nie ma dramatu, bo zdarzają się dni, kiedy tata Zosi jest akurat w domu, i wtedy mogę delektować się kawą o idealnej temperaturze.                                                                                                  
  3. Prawie nie oglądam telewizji. Prawie..bo nowy serial TVN-u ,,Diagnoza", przykuwa mnie do telewizora co wtorek- świetny jest, tak swoją drogą. Ale poza tym jednym wyjątkiem, z ręką na sercu mogę powiedzieć, że właściwie nie oglądam telewizji. I dobrze. Z tej zmiany jestem akurat bardzo zadowolona. Jednym słowem- dobra zmiana!                                                                                                                                                                  
  4. Jestem lepiej zorganizowana.  Czasem myślę sobie, jak bardzo marnowałam czas w czasach, kiedy jeszcze nie było Zosi. Teraz mam wrażenie, że czasami mój dzień jest wypełniony co do minuty. Może miałabym więcej czasu na odpoczynek i nic nie robienie, gdybym zrezygnowała z kilku rzeczy, które robiłam i lubiłam przed ciążą. Ale nie chce z nich rezygnować, jeżeli nie muszę. Trenuję, żyję aktywnie, dbam o siebie jak dawniej, spotykam się ze znajomymi, kontynuuję specjalizację. Wydawałoby się to niemożliwe -szczególnie gdy twój mąż praktycznie mieszka w pracy, a dziecko jest pod twoją pieką właściwie 24 godziny na dobę-ale się da. Wszystko się da, i nie musi się to odbywać kosztem dziecka. Sama się przekonałam, że jest to tylko kwestia chęci i dobrej organizacji. Czasem tylko zwiększają się deficyty związane z punktem 1. i 2. :)                                                                                                                                   
  5. Pokochałam spacery.  Lubiłam je wcześniej, nie powiem. Ale zazwyczaj szłam gdzieś, do konkretnego miejsca. Od kiedy spaceruje z Zochą, pokochałam długie łażenie bez celu.                                                                
  6. Wiem co to miś szumiś i szczeniaczek uczniaczek.  Wcześniej byłam kompletnie zielona w dzieciowych klimatach. Ale gdy pojawiła się Zosia, wiedza na temat wszystkich nowości, trendów zabawkowych pojawiła się sama. Śmiało mogę stwierdzić, że teraz jestem w tej dziedzinie obcykana:)                                                                                                      
  7. Codziennie ćwiczę bicepsy... I to nie zupełnie z własnej woli. Codzienne noszenie "rączkowego" dziecka, to naprawdę niezły trening. Jednym słowem-łapy odpadają. Ale takie już uroki macierzyństwa, nie narzekam. Właściwie to cieszę się tymi chwilami, bo to okres jedyny w swoim rodzaju. Dzieci szybko rosną, za chwilę Zosia nie będzie mnie już tak potrzebować. Warto więc spojrzeć na to w ten sposób i łapać każdą chwilę!                                                                                                                                                 
  8. Jestem najszczęśliwszą osobą na świecie! I niech ten punkt będzie podsumowaniem całego postu:)                                                                





Pozdrawiam:)
M.